szparę pod drzwiami nigdy nie daje pewności. Wystarczyło, że intruz odsunął
się o krok w bok. Rainie opadła na kolana. Niestety, Kimberly zdążyła już otworzyć drzwi. Jego pistolet wycelowany był prosto w jej pierś. - Carl Mitz - warknęła Rainie. - O Boże! Doktor Andrews! -jęknęła drżącym głosem Kimberly. - Poproszę pistolety - zażądał doktor Andrews, wchodząc do pokoju i kopnięciem zamykając za sobą drzwi. Ubrany był całkiem zwyczajnie, w spodnie khaki i koszulę z białym kołnierzykiem. Wyglądał jak przeciętny przechodzień na ulicy, z wyjątkiem tego, że poza dużą czarną torbą zawieszoną na lewym ramieniu trzymał w dłoni pistolet kaliber 9 mm. W tym momencie lufa znalazła się w odległości dziesięciu centymetrów od głowy Kimberly. Jej twarz była biała jak kreda. - Broni się nie oddaje - powiedziała nienaturalnym głosem. - Policjant nie powinien oddawać swojej broni. - Oddaj mu broń - rzuciła Rainie. - Na Boga! To nie egzamin końcowy na akademii policyjnej, a ty nie jesteś kuloodporna! - Jedna z nas przeżyje - nalegała Kimberly tym samym dziwnym to-' nem. - Strzeli, ale nie zabije nas obu. - Kimberly... - To wszystko moja wina. Spójrz na niego. Nie rozumiesz? To wszystko moja wina! Doktor Andrews uśmiechnął się. Pozwolił, żeby torba zsunęła mu się z ramienia. Upadła ciężko na podłogę. 244 - Bardzo dobrze, Kimberly. Zastanawiałem się, kiedy wreszcie się domyślisz. W końcu mówiłem ci, że nie będę człowiekiem ci obcym. - Ale moje napady niepokoju... - Śledziłem cię. Powiedziałem ci, że będziesz znała swojego mordercę, ale nie zamierzałem ci wyjawiać, że już go znasz. Nie zwróciłaś uwagi na to, jak rzadko mnie widywałaś po pogrzebie siostry? Myślałaś, że daję ci czas na otrząśnięcie się. Tymczasem dawałem czas samemu sobie. Potrzebowałem go, żeby zniszczyć twoją rodzinę. Każdy ma swoje priorytety. - Tu wskazał na porządnie wyprasowane spodnie i lnianą koszulę. - A tak przy okazji. Jak ci się podoba mój nowy wygląd? Odpowiednia peruka, przyzwoicie uszyte ubranie, soczewki kontaktowe... Jako profesor nie zawsze byłem takim dziadem. Po prostu uznałem, że w tweedzie będę robił na tobie lepsze wrażenie. Nosiłem się więc niemodnie, a ty coraz bardziej mi ufałaś. Ciekawe, że w przypadku twojej matki i Mandy musiałem odwrócić ten proces. A teraz rzuć pistolet i kopnij go w moją stronę. - Myślałam, że jest pan moim przyjacielem! Moim nauczycielem! Tak dużo opowiadałam panu o mojej rodzinie. O moim ojcu, o mojej mamie, o mojej siostrze... Tymczasem przez cały czas... Przez cały czas... - Kimberly dygotała jak w gorączce, ale mimo to nie opuściła broni. - Kimberly! - warknęła Rainie. Nie chciała puścić swojego pistoletu, ale czuła, że sytuacja zaczyna wymykać się spod kontroli. Andrews popatrzył na nią. Kimberly odruchowo też skierowała wzrok na Rainie. - Nie! - krzyknęła Rainie, ale było już za późno. Kiedy tylko Kimberly przestała patrzeć na Andrewsa, on z całej siły uderzył ją lewą ręką w przedramię. Kimberly krzyknęła. Pistolet wypadł jej z dłoni. Rainie poderwała swoją broń, ale w tym momencie broń Andrewsa już była w nią wycelowana. - Ufam, że będziesz rozsądniej sza - powiedział, wykręcając Kimberly rękę za plecy i zasłaniając się dziewczyną jak tarczą. Rainie skinęła głową. Powoli odłożyła pistolet na dywan. W tym czasie