- Po co? - speszył się Len.
- Spodobało mi się być po prostu wiedźmą. Myślę, że nie będziesz się sprzeciwiać, jeżeli przez kilka miesięcy w roku będę nabierać doświadczenia na traktach? - I długimi zimowymi wieczorami pisać pamiętniki o swoich czynach? - roześmiał się wampir. - Dlaczego by nie? Jak nie dokonam, tak wymyślę! Na grajkach i kronikarzach nie można polegać - albo zapomną, albo tak wysławią, że dobry by zapomniał. Puść... -- wyswobodziłam się z jego objęć i poszłam do rzeki, a raczej ku ciemniejącym nieopodal łożniakom. - Co, udajesz się na poszukiwania czynów od razu? - ironicznie zainteresował się Len, zbyt dobrze znając mnie, a również i odpowiedź. - Nie... idę w krzaki, obudziłam się do końca - wstydliwie się przyznałam. - Poczekaj, pójdę z tobą! Wampir dogonił mnie i razem wyszliśmy na brzeg. Obok samych łożniaków Len ohydnie rozkazał: “Wampiry na lewo, wiedźmy na prawo!” Obróciłam się do niego plecami, próbując skromnie odejść we wskazanym kierunku, ale nie wytrzymałam. Zatrzymałam się, zmrużyłam oczy i odważyłam się nareszcie zadać pytanie, który męczyło mnie cały tydzień: - Len? - Co? – rześko się odezwał. - Powiedziałeś, że nie wybrałeś mnie na Strażniczkę... prawdę mówiąc, wyszła ze mnie straszna... nawet dwóch słów nie mogłam z siebie wydusić... ale jednak wróciłeś. Dlaczego? Cisza zawisła na długo. On nie odpowiadał i nie odchodził, jakby bał się dopowiedzi bardziej niż ja pytania wprost. - Wolha? - T-tak? – zbyt głośno powiedziałam. - Dlatego, że ja też ciebie kocham. I rozeszliśmy się w różne strony, jednakowo oszo¬łomieni i nie wiedzący, co mówić i robić dalej. Ale zapewnieni, że jakoś się złączymy. ...I ani trochę nas nie martwiło, że nasza historia nie wejdzie w legendy... HILARY NORMAN w ślepej uliczce przypadek nr 5/040573 BOLSOVER L.F analiza/ocena zawieszono akcja rozwiązano X 1 Przez cały ostatni tydzień lutego zwłoki leżały pod warstwą worków w opuszczonej szopie, na posesji koło Claris Green w Londonie, w dzielnicy Barnet. Jeszcze niecały rok temu ta malutka działka rodziła śliwki, pomidory, truskawki i sezonowe kwiaty, ale potem dzierżawca zmarł, zaniedba-ne rośliny zwiędły, ziemia zarosła chwastami i gdzieniegdzie pokryła się pajęczynami, a jedną ścianę szopy doszczętnie zburzyli dla zabawy miejscowi wandale. Nastała zima, a że nie było widać chętnych do wydzierżawienia działki, zwłoki odnaleziono dopiero po ośmiu dniach, chociaż jeden z rzuconych przez chuliganów kamieni przebił spróchniałą deskę i wylądował dokładnie na lewym udzie zabitej kobiety. Makabryczne odkrycie, kiedy wreszcie do niego doszło, zaszokowało i doprowadziło do torsji wszystkich, którzy mieli nieszczęście znaleźć się na miejscu. Mimo znacznie posuniętego rozkładu, udało się błyskawicznie ustalić tożsamość ofiary jako Lynne Frances Bolsover, której zaginięcie zgłosił tydzień wcześniej jej mąż. Ponieważ od tej pory nikt kobiety nie widział, nikt też nie posłużył się jej kartą płatniczą, z dnia na dzień rosły obawy o jej życie. Wprawdzie nigdy by nie odnaleziono czarnej skórzanej torebki od Marksa i Spencera (którą morderca wrzucił do pojemnika na śmieci