świadczył o dużej zamożności i statusie społecznym właścicieli.
Mówił też o przeszłości rodziny, chociaż nie zdradzał, że nie ma przed nią przyszłości. Bowiem Kate i Richard nie mogli mieć dzieci. Kate powoli weszła na górną galerię i zamknęła za sobą przeszklone drzwi, by przytłumić hałasy noworocznego przyjęcia. Styczniowy wiatr, chłodny i gwałtowny jak na południową Luizjanę, uderzył ją prosto w twarz. Podeszła do balustrady i spojrzała na niespokojne, ciemne fale. Za jeziorem Pontchartrain leżał Nowy Orlean, do którego prowadziła prawie pięćdziesięciokilometrowa grobla. Miasto, słynne z festiwalu Mardi Gras, odbywającego się we wtorek przed Popielcem, jazzu i najlepszego jedzenia na świecie, przypominało niszczejący klejnot. Wprawdzie St. Charles Avenue nadal opływała w bogactwa, jednak dzielnice nędzy powiększały się w niesłychany sposób, zaś przestępczość rosła wprost zatrważająco. Kończył się nie tylko stary rok, lecz coraz bliżej było do schyłku stulecia. Kate odczuwała to bardzo wyraźnie. Zbliżał się punkt zwrotny, czyli ostateczny zmierzch starej ery. A także koniec nadziei jej i Richarda. Definitywny werdykt, że nie będą mieli dzieci, dotarł do nich tuż przed świętami. Kolejne testy, którym się poddali, wskazały, że to Richard jest bezpłodny. Do tego momentu sądzili, że nie mogą począć dziecka z powodu problemów ginekologicznych Kate, z którymi medycyna powinna sobie jednak poradzić. Wreszcie zaniepokojony lekarz zaczął nalegać, żeby zbadać nasienie męża. Wyniki załamały małżonków. Kate pogniewała się na wszystkich: na Boga, świat i ludzi, którzy bez najmniejszego wysiłku byli w stanie począć dziecko i jeszcze potem narzekali. Poczuła się zdradzona i kompletnie bezużyteczna. A potem poczuła się lepiej, bo przynajmniej wiedziała już, na czym stoi. Przestała obsesyjnie koncentrować się na próbach zajścia w ciążę, wyluzowała się i zaczęła nadrabiać różne zaległości. Podobnie było z Richardem. Leczenie bezpłodności odbiło się na wszystkim: na ich małżeństwie, życiu towarzyskim, a także zawodowym. Dlatego odetchnęła z ulgą, gdy skończyły się wyczerpujące i niezbyt romantyczne zabiegi. Pozostał żal. Wciąż pragnęła mieć dziecko, zostać matką... Czasami budziła się w nocy i do rana wpatrywała się w sufit, dręczona poczuciem wewnętrznej pustki i rozdzierającego, beznadziejnego bólu. Nagle wokół niej zacisnęły się silne ramiona. To był Richard. – Co tutaj robisz? – szepnął wprost do jej ucha. – Powinnaś coś na siebie włożyć, inaczej zachorujesz. Potrząsnęła głową, chcąc odpędzić od siebie ponure myśli, i uśmiechnęła się do męża. – Nie sądzę. Przecież zawsze mnie ogrzejesz... Posłał jej przewrotny uśmiech. Zupełnie nie wyglądał na swoje trzydzieści pięć lat, już prędzej na dwadzieścia, kiedy po raz pierwszy go spotkała, najwyżej na dwadzieścia pięć, kiedy to wzięli ślub. Richard mrugnął do niej porozumiewawczo. – Masz rację. Moglibyśmy się rozebrać i zrobić to tu i teraz. – Obrzydliwa perwersja – mruknęła, zarzucając mu ręce na szyję. – Z przyjemnością tego spróbuję. Zaśmiał się i pochylił głowę, tak że ich czoła się zetknęły. – Ciekawe, co pomyśleliby nasi goście. – Na szczęście są zbyt dobrze wychowani, żeby przychodzić tu bez