- O, to mi się podoba. Quel dommage!
Choć w ostatniej uwadze dał się słyszeć pogłos sarkazmu, Lucien nadal zachowywał się niezwykle łagodnie. Może wpłynęła tak na niego ostatnia noc, choć do tej pory z pewnością nie żył w celibacie. Przemknęło jej jednak przez myśl, że odkąd zjawiła się w Balfour House, nie miał żadnej kobiety... prócz niej. Jej rozmyślania przerwał Wimbole, który wszedł do jadalni, niosąc srebrną tacę. - Milordzie, jest odpowiedź, na którą polecił mi pan czekać... - Doskonale. Lucien wytarł palce w serwetkę i wziął liścik do ręki. Otworzył go, przebiegł wzrokiem i spojrzał z uśmiechem na Rose. Alexandra poczuła ukłucie zazdrości. Wzięła głęboki oddech. Na litość boską, jeszcze trochę i uzna biedną dziewczynę za rywalkę. Lord Kilcairn sporządził listę kandydatek na żonę i nie umieścił na niej ani kuzynki, ani jej nauczycielki. Kilka tygodni temu pomyślałaby, że te damy zasługują na współczucie. Teraz nie była już tego pewna. - Co byś powiedziała na przyjęcie urodzinowe w następny piątek, moja droga? - zapytał hrabia. - Och, Lucienie, naprawdę? - Tak. Rose zerwała się z krzesła, podbiegła do kuzyna i cmoknęła go w policzek. Następnie uściskała guwernantkę. - Idę powiedzieć mamie! - Skoczyła do drzwi. Alexandra kazałaby jej wrócić, gdyby nie to, że w głębi duszy była zadowolona z obrotu sytuacji. Zresztą w jadalni zostali dwaj lokaje. - Musiał pan prosić o zgodę na wydanie przyjęcia? - spytała, wskazując na list. - Niezwykłe. - Nie. Ale zanim harpie rozgłoszą nowinę, musimy wszyscy odbyć pewne spotkanie. - Z kim? - Z księciem Jerzym. Rose zostanie mu przedstawiona dziś po południu. Osłupiała. - Pan sobie ze mnie żartuje. Lucien uniósł brew. - Bogactwo daje pewne przywileje. - Wiem, ale czy Rose nie jest dzisiaj zaproszona na piknik w Hyde Parku? Hrabia dopił kawę. - Już zawiadomiłem Roberta o odwołaniu spotkania. Później mi podziękuje, że go uratowałem. Znowu był dawnym sobą, lecz Alexandra dobrze pamiętała jego wcześniejsze zachowanie. - Może lord Belton naprawdę ją lubi? Przecież nie zmuszał go pan, żeby zaprosił Rose na piknik? To nie taniec z guwernantką, prawda? Gładkie czoło Luciena pokryły zmarszczki. - Sam to pani powiedział? - Wystarczyło trochę zdolności dedukcyjnych, milordzie. Przez chwilę mierzył ją wzrokiem, a następnie spojrzał na lokajów. - Thompkinson, Harold, zostawcie nas samych. - Ależ... Nim zdążyła zaprotestować, służący opuścili jadalnię. - A teraz co dedukujesz? - spytał, zamykając za nimi drzwi. Westchnęła, żeby ukryć drżenie. - Że popełniasz kolejny błąd. - Chodź tutaj. - Nie. Wezwij ich, zanim potwierdzą krążące o mnie... o nas plotki. - Moja służba nie plotkuje. Podejdź do mnie, Alexandro. - Tak czy inaczej nie powinniśmy tu być sami. Okrążył stół i przystanął za jej krzesłem.