zasad, na których opierało się jej feministyczne ego, została opluta.
- Czy ja wyglądam jak jakaś pierdolona Miss Szamponów L'Oreala? - spytała zimno. an43 111 - Nie - odparł poważnie Brian. - Ale jak się postarasz... Chłopak był młody, wielki i szybki, ale przez chwilę Milla myślała, że nawet to nie uratuje mu życia. Olivia podniosła się powoli, by stanąć oko w oko z Brianem (udało jej się mimo niskiego wzrostu, bo facet wciąż siedział na biurku). - Chłopczyku - wycedziła powoli - niszczyłam już lepszych od ciebie. Wykorzystywałam, wyciskałam jak cytryny i wyrzucałam jak śmiecie. Nie próbuj nawet, to nie twoja liga. Brian rżnął głupa naprawdę perfekcyjnie. - Co? - zapytał wyraźnie urażony - Ja tylko staram się pomóc. Dać takie luźne wskazówki, no wiesz... - Czyżby? Nie wiedziałam, że neandertale znają się na modzie i fryzurach. - Dobre futerko nie jest złe - uśmiechnął się szeroko. - O, nie wątpię, że to twoje poletko. Milla zauważyła Joann gestem wskazującą na jej pokój. Z trudem stłumiła jęk, zobaczywszy, kto tam na nią czeka. Pani Roberta Hatcher szukająca zaginionego męża. W pewien piękny weekend wybrał się w odwiedziny do siostry w Austin i zniknął bez śladu, a wraz z nim ubrania, jego samochód i połowa pieniędzy z konta. Policja wyciągnęła z tego oczywisty wniosek, że zbrodnia ani porwanie nie wchodzi w grę, pan Hatcher odszedł z własnej, nieprzymuszonej woli, a oni nic nie mogą w tej sytuacji zrobić. Pani Hatcher nie przyjęła tego do wiadomości i zwróciła się o pomoc do Poszukiwaczy. an43 112 Milla rzuciła jeszcze okiem na Briana i Olivię, mając nadzieję, że pacyfizm raz jeszcze zwycięży w walce z żądzą mordu, którą najwyraźniej pałała ich dyżurna feministka. Potem weszła do swojego pokoju, uśmiechając się do pani Hatcher. - Witam, pani Roberto. Napije się pani kawy? Roberta pokręciła głową. Była ładnie siwiejącą kobietą po pięćdziesiątce, z miłą okrągłą twarzą, do której naturalnie pasował uśmiech. Ale od kiedy Benny Hatcher zniknął, oczy jego żony najczęściej były czerwone od płaczu i Milla nie miała jeszcze okazji zobaczyć jej uśmiechu. Szefowa Poszukiwaczy myślała, że gdyby dostała w swoje ręce pana Hatchera, to gość nie doczekałby chyba wieczora. Jak śmiał narażać swoją żonę na to wszystko? Jeżeli chciał odejść, powinien mieć przynajmniej tyle odwagi, aby to głośno powiedzieć. Pewnie to też złamałoby tej kobiecie serce, ale przynajmniej wiedziałaby, że Benny żyje, mogłaby jakoś ułożyć sobie życie w nowej sytuacji. A tak? Żyła w zawieszeniu i niepewności, cierpiała, a panu Hatcherowi należało chyba skopać tyłek. - Proszę mi pomóc - powiedziała Roberta niskim, schrypniętym od długotrwałego płaczu głosem. Milla dobrze znała ten stan. - Wiem, powiedzieliście, że on nie zaginął. Że odszedł sam, z własnej woli.